Szukaj

Facebook

Instagram

obrazek 2019a

Dzięki uprzejmości Waldka Rudyka, dyrektora chełmeckiego ośrodka kultury miałem przyjemność uczestniczyć w środę w wyjeździe studyjnym pod nazwą "Z nurtem Pilicy wśród lasów i łąk". Było turystycznie, historycznie i fantastycznie.

 

 

 

Do Szczekocin jechaliśmy przez Klucze. Przez tę miejscowość kilka dni temu przeszła trąba powietrzna. Przez okno busa mogliśmy oglądać nieprawdopodobny obraz zniszczeń, które po sobie pozostawiła. Żadna z relacji telewizyjnych nawet w części nie oddawała tego, co zobaczyliśmy na własne oczy. Największe wrażenie robiły dziesiątki ogromnych drzew - nie powalonych tylko złamanych w połowie.

Przy pałacu w Szczekocinach wsiedliśmy do kajaków i dalismy się ponieść leniwemu prądowi Pilicy. Chwilami łatwo nie było: rzeka jest nieuregulowana, pełno w niej pni i konarów drzew, na których co jakiś czas ktoś się zaczepiał. Czterogodzinny spływ dał w kość - odciski, ponaciągane od wiosłowania mięśnie i obite kolana przypomniały o sobie następnego dnia.

Jedna z przeniosek znajdowała się przy starym, drewnianym młynie w Przyłęku Szlacheckim. Po obiekcie oprowadziła nas córka gospodarzy. Mnie zaintrygowały niezwykłe i skomplikowane mechanizmy, dzięki którym siła wody była przenoszona na urządzenia znajdujące się wewnątrz.

Po zakończeniu spływu, w drodze do Szczekocin, zatrzymaliśmy się na chwilę przy kościele w Przyłęku. Później poznawalismy historię szkocińskiego pałacu. Do jego środka nie można było wejść, bo trwają prace zabezpieczające obiekt, ale sam pobyt na dziedzińcu pozwolił poczuć przez chwilę ducha dawnych właścicieli posiadłości.

Nie miałem nigdy wcześniej okazji uczestniczyć w takim łączonym, turystyczno-historycznym wyjeździe. Jak się okazuje, połączenie tych dwóch elementów daje doskonały efekt.