Niedzielny wschód słońca nie był tak olśniewający jak sobotni. Ale równie piękny.
W sobotę rano horyzont zapłonął. Najlepszy malarz świata – Natura - pomalował je w różne odcienie czerwieni – od krwistej po delikatną, różowawą mgiełkę.
Sprawdziłem prognozę pogody na następny dzień. Była obiecująca, wiedziałem więc, gdzie spędzę niedzielny poranek. Liczyłem na podobne efekty wizualne.
Nie trzeba wcześnie wstawać
Zima w tym roku jest łaskawa dla takich jak ja, lubiących rano uwieczniać w kadrach wspaniałe widowiska na niebie. Sprzyjająca jest temperatura. Nie trzeba też bardzo wcześnie zrywać się z łóżka. Wystarczy podnieść się o 5, by godzinę później być na wybranej miejscówce.
Przed wyjściem z domu spojrzałem przelotnie na termometr. Pokazał 4 stopnie. Jest dobrze – pomyślałem. Niedługo później okazało się, jak bardzo się myliłem.
Po drodze sarny i bażant
Było jeszcze ciemno, gdy wsiadłem na rower i pomknąłem w stronę wiślanego wału w Brzezince. Mało brakowało i zderzyłbym się z przebiegającymi przez drogę sarnami. Chwilę później spod koła wyskoczył wystraszony bażant.
Na wale byłem po 6. Lód głośno trzaskał pod butami. Zimno – minus 6 st. C jak nic. Gdy się stoi, wydaje się, że jest jeszcze zimniej. Ewidentnie, na termometrze nie zauważyłem małej kreski z lewej strony przy cyfrze 4.
Śmiech przerwał ciszę
Ale co tam mróz. Krótkie sprawdzenie aparatu i mogłem spokojnie czekać na przedstawienie.
Nad głową latały zagubione nietoperze. Wokół panowała cisza. Tak dojmująca, że wydawało się, że myśli tłukące się po głowie słychać w promieniu kilku kilometrów.
Nagle nad Wisłą rozległ się przeraźliwy śmiech. To któryś z ptaków w ten osobliwy sposób komunikował rozpoczęcie dnia. A może śmiał się ze mnie, stojącego na wale ;)? Później odzywał się jeszcze kilka razy.
Tym razem na słońce trzeba było poczekać trochę dłużej, bo nisko pojawiły się chmury. Niebo poprzecinane samolotowymi smugami kondensacyjnymi tylko na chwilę delikatnie się zaróżowiło. Potem bardzo szybko zrobiło się jasno.
Zacząłem zbierać się do domu. Na horyzoncie dostrzegłem sylwetkę mężczyzny. Gdy podszedł bliżej, okazało się, że to jeden z okolicznych mieszkańców wybrał się na spacer ze swoimi dwoma psami – uroczymi kundelkami. Przywitaliśmy się i chwilę porozmawialiśmy o pięknie otaczającej nas przyrody.
Przemarznięty wracałem do domu. Zgrabiałe ręce z trudem utrzymywały kierownicę. Za to po przyjeździe gorąca herbata o 8 smakowała nadzwyczajnie.
Kilkadziesiąt ujęć z dzisiejszego wschodu słońca zostało na karcie aparatu. W głowie zapisało się wielokrotnie więcej. One są równie ważne, jeśli nie ważniejsze.