Dziesięć lat temu chodziliśmy po bazarze w Oszu, na południu dalekiego Kirgistanu. Wtedy zrobiłem fotografię uzbeckiego rzemieślnika. Nie wiedziałem, że utrwalam wizerunek człowieka, który za życia przeszedł do historii.
Trochę o kraju graniczącym z Chinami
W 2009 roku nic jeszcze specjalnie nie zapowiadało w Kirgistanie krwawej rewolucji, do której doszło rok później. W 2010 r. Kirgizi obalili prezydenta Kurmanbeka Bakijewa. Schronienie znalazł na Białorusi. Później doszło do etnicznych zamieszek kirgisko-uzbeckich. Na południu szczególnie się działo. Bardzo się działo.
W sumie w całym kraju zginęło wówczas około dwóch tysięcy osób. Prawie pół miliona musiało uciekać ze swoich domów. Pół miliona, czyli jedna dziesiąta ludności pięciomilionowego państwa.
Na bazarze w Oszu
Wróćmy jednak do pochmurnego wtorku, 24 marca 2009 roku. Mieszkańcy Oszu, okolic i turyści, jak my, niespiesznie przeciskali się wąskimi przejściami między setkami straganów z kolorową zawartością.
Co jakiś ktoś się zatrzymywał, by potargować się trochę o cenę chustki na głowę, czy plastikowych kapci. W części warzywnej transakcje przebiegały szybciej. Gospodynie wiedziały, po co konkretnie przychodzą.
Dla mnie była to pierwsza wizyta w Azji Centralnej i pierwsza na orientalnym bazarze. Miałem wprawdzie za sobą doświadczenia z Tajlandii, ale to zupełnie inna bajka, inna Azja, inny orient.
Nic więc dziwnego, że wszystko co mnie otaczało w Oszu wśród straganów, chłonąłem wszystkimi zmysłami.
W poszukiwaniu porcelanowego serwisu
Z ciekawością dziecka krążyłem zatem po niekończących się alejach handlowych i zaglądałem niemal w każdy kąt. Miałem bardzo konkretny cel – zakup serwisu do herbaty. Bardzo prostego. W skład wchodzi dzbanek z podstawką i sześć pijałek (filiżanek bez uszka). Zobaczyłem taki tuż po przyjeździe w restauracji w uzbeckiej dzielnicy. Zakochałem się bezgranicznie w kształtach i kolorystyce. Wtedy jeszcze nie myślałem o tym, w jaki sposób bez strat przewiozę tak kruche dzieło sztuki na liczącej wiele tysięcy kilometrów trasie powrotnej do domu. To temat na kolejną opowieść.
Spotkanie z kowalem
Oglądam zdjęcia i przywołuję z pamięci przebieg zdarzeń z marca 2009 r. Znalazłem wymarzoną porcelanę i zanotowałem, do którego miejsca na bazarze mam za chwilę wrócić.
Szliśmy dalej. Wydawało się, że za chwilę stoiska się skończą. Tak trafiliśmy do kwartału rzemieślników-kowali. Dźwięk kutego metalu słychać było z daleka. Umorusani mężczyźni wytwarzali podkowy, grabie i inne przedmioty codziennego użytku.
Przy jednym ze stanowisk uwagę zwracały wyeksponowane noże z ozdobnymi rękojeściami. Ich twórca, starszy mężczyzna w uzbeckiej czapce, siedział w ciemnym pomieszczeniu, przy białym piecu z długim kominem. Przed sobą miał kowadło. Na kowadle tyle co odłożony młotek. Sprawiał wrażenie, jakby tysiąc razy pozował do zdjęć. Miał w sobie mądrość przeżytych lat i doświadczeń. To było widać.
Zrobiłem wówczas tylko jedno jego zdjęcie. Często do niego wracałem. Chyba nawet kiedyś wysłałem tę fotografię na jakiś konkurs.
Po 10 latach kowal znów na zdjęciu
Gdy w jakimś kraju zostawiam kawałek serducha, to później staram się śledzić na bieżąco, co tam się dzieje. Obserwuję też konta społecznościowe przyjaciół i poznanych osób.
Oto któregoś dnia patrzę i widzę kowala z bazaru w Oszu. W tym samym swetrze i tej samej czapce.
Tekst był poświęcony właśnie jemu – jak został określony w materiale: Ostatniemu Mohikanowi znającemu technikę wyrabiania noży tradycyjnych i charakterystycznych dla Doliny Fergańskiej. Oto Махаммаджон ата Ашуров. Kowal ze zdjęcia.
Poznałem jego historię i jego rodziny. Ma pięć córek i pięciu synów.
Nie jest to historia do końca optymistyczna w kwestii sukcesji rzemieślniczej. Zamówienia na oryginalne i tradycyjne noże są jednostkowe. Oprócz Mahammadżona wyrabia je tylko jego najmłodszy, piąty syn – Bahram. Jemu ojciec powierzył wszystkie tajemnice precyzyjnej pracy z żelazem. Komu przekaże je Bahram?