Drukuj

W poniedziałek, 9 stycznia, po raz trzeci lecę do Kirgistanu. Tym razem spróbuję znaleźć trochę czasu, by przewietrzyć migawkę ulubionego, analogowego Kieva.

 

 

Czasy mej młodości przypadły na ciemne lata 80. minionego wieku. To czas gospodarki kreowanej przez absolwentów Wojewódzkiego Uniwersytetu Marksizmu i Leninizmu i innych "specjalistów" od centralnego sterowania. Moim marzeniem, po odkryciu magii fotografii, była lustrzanka, czyli Zenit. Wówczas, w Polsce, synonim lustrzanki.

Stało się inaczej. Gdy miałem 14/15 lat, dostałem w prezencie od rodziców dalmierzowego Kieva. Cieszyłem się, ale niespecjalnie można się było nim pochwalić przed kolegami w szkole ;) Bo to nie była lustrzanka.

Przemierzyłem z Kievem  tysiące kilometrów. Byliśmy razem we Francji, Szwecji, Norwegii, Grecji, Tajlandii. Wcześniej Kiev służył przede wszystkim jako narzędzie do dokumentacji imprez rodzinnych.

Teraz znów zabieram go w daleką podróż pod granicę z Chinami, do Kirgistanu. Wiem, że trochę prześwietla, bo uszczelnienie obudowy po prawie 30 latach już zawodzi, mechanizm naciągu migawki też nie działa tak płynnie, jak powinien. Ale czy to ma znaczenie, gdy w grę wchodzi dozgonna przyjaźń?

Do ognia dołożył Robert Rejdych, który czas jakiś temu wyposażył mnie w niezliczoną ilość filmów różnych. Wypożyczył też "trzydziestkę piątkę" (standardowy obiektyw to bagnetowy Helios 53/1.8).

No to czas się ogarniać na fruuu do FRU. FRU to do dziś obowiązujący skrót nazwy lotniska w stolicy Kirgistanu - Biszkeku, która do 1991 r. (od 1926 r.) nazywała się Frunze na cześć bolszewika Michaiła Frunze.

 

PS W tle obrazek na skórze z wielbłądami. Przez Kirgistan przebiegał niegdyś Jedwabny szlak.